środa, 24 kwietnia 2013

Wietrzne newsy



W przedszkolu P. panuje ospa wietrzna.  Już na drzwiach wejściowych wisi wielka kartka ostrzegająca, że w przedszkolnych murach hula wiatrówka. Dzieci łapią jeden po drugim. Nasz P. trzyma się dzielnie, gdyż był szczepiony na ospę. Dotychczas zastanawiałam się czy to była dobra  decyzja, ale dziś patrząc jak maluchy chorują myślę, że jak najbardziej słuszna.

Od pewnego czasu szczepienia budzą wiele kontrowersji. Podobno Polska i Stany Zjednoczone wysuwają się na czołowe miejsca w rankingach państw sprzedających najwięcej leków. W Anglii dzieci nie znają innych preparatów niż Paracetamol. W Polsce już od pierwszych miesięcy życia faszerowane są suplementami, antybiotykami, syropami, szczepionkami i innymi bombami.  
Gdy urodził się P. przerobiliśmy cały kalendarz szczepień ochronnych. Nasz ówczesny pediatra skutecznie wmawiał nam, że jeśli tego nie zrobimy to narazimy dziecko na śmiertelnie poważne choroby, atak pneumokoków, sepsę meningokokową, wyniszczające rotawirusy oraz ospę, która oszpeci jego skórę. Panikowaliśmy i szczepiliśmy.

Gdy urodziła się A. byliśmy o wiele bardziej świadomymi rodzicami i doskonale wiedzieliśmy, że szczepić nie będziemy. Maleńka dostała jedynie podstawowe szczepionki bez 6w1 czy rotawirusów. Odpukać na razie nie choruje w ogóle.

Szczepić czy nie szczepić? Temat szczepień wzbudza wiele kontrowersji. Dwa, trzy lata temu z pełnym przekonaniem byłabym za szczepieniem, bo skoro można zapobiegać to czemu nie. Dziś jestem przekonana, że lepiej nie bombardować małego organizmu taką dawką szczepień i leków. Szczepiony na wszystko P. często choruje. Łapie wszelkie infekcje, no poza wspomnianą ospą. Nieszczepiona A. zdrowa jak ryba. Czy na dziecięcą odporność ma wpływ to jakie szczepienia mu zafundujemy? Z całą pewnością tak.

Jedna z teorii głosi, że producenci szczepionek „programują” je w taki sposób, by te po pewnym czasie wywołały u maluchów choroby, które zmuszą rodziców do zakupu kolejnych farmaceutyków. Bzdura? A może w tym szaleństwie jest choć odrobina prawdy?

A oto link do Facebookowego profilu: "STOP Przymusowi Szczepień"

wtorek, 23 kwietnia 2013

Karaluchy pod poduchy :-)


Trzy, dwa, jeden start... lecimy na Księżyc



Włosy mojego syna zaprzeczają wszelkim regułom. Podobno kłaki na głowie rosną średnio 1 cm miesięcznie. Tymczasem czupryna mojego dziecka odrasta w błyskawicznym tempie. Nim się obejrzę niezbędne jest już kolejne strzyżenie włosów . Niestety w przypadku mojego dziecka nie jest to zadanie ani lekkie ani przyjemne. Próbowaliśmy wszystkiego i doprawdy obcięcie choćby jednej kępki jest wyczynem porównywalnym do lotu na Księżyc. Choć biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio docierają do nas sygnały, że wspomniany lot był wielką, amerykańską mistyfikacją to może powinnam odważyć się na stwierdzenie, że strzyżenie włosów mojego dziecka jest wyzwaniem trudniejszym od kontrowersyjnego lotu?

Wizyta u fryzjera jest dla juniora mega traumą. Nie mam pojęcia dlaczego. Chodzimy tam od bardzo dawna, zatem dobrze zna to miejsce. Nigdy nic złego go tam nie spotkało. Fryzjerka osoba miła i kontaktowa świetnie bawi się z dzieciakami. Biega za nimi po całym salonie i ciacha gdy tylko uda się jej dorwać szkraba. Po każdym udanym cięciu dziecko dostaje polaroidu, na którym widnieje jego nowa fryzura, dyplom dzielnego klienta oraz czekoladowy medal. Nic z tego. Mody jest odporny na wszelkie bajery i drze się jak opętany.

Podobnie, dantejskie sceny odbywają się także w naszej łazience. Choć maszynkę mamy naprawdę cichą P. ucieka przed nią jak szalony:
- Synku proszę.
- Nie.
- Trzeba obciąć włoski, bo ci grzywka wchodzi w oczy i będą bolały.
 - Nie.
- Choć zrobimy taką piękną fryzurę jak ma ktoś tam z ukochanej bajki.
- Nie.

Zrezygnowani odpuściliśmy informując uparciucha, że ma wolny wybór i jeśli chce mieć taką śmieszną fryzurę,  grzywkę wchodzącą w oczy i kłaczki sterczące nad uszami to my to uszanujemy. Od naszej rozmowy minęło kilka dni oto dziś rano przychodzi do nas zaspany P. informując, że właśnie teraz chętnie obetnie włosy, bo go w nocy pluszowy  misiek ciągnie za grzywkę. Ciągnie? Naprawdę? Oj, niegrzeczny misiek. Nie ma wyjścia obciąć trzeba . Strzyżenie włosów zakończone sukcesem J

czwartek, 18 kwietnia 2013

Matka nieperfekcyjna




Nie jestem perfekcyjna. Tak jak telewizyjna perfekcyjna podobno jest perfekcyjna we wszystkim, tak jak we wszystkim jestem nieperfekcyjna. Trudno. Nauczyłam się z tym żyć i już nie mam wyrzutów sumienia, że coś mi nie wychodzi. 

Gotowanie wychodzi mi kiepsko, choć odkąd mam rodzinę usilnie próbuję. Pieczenie ciast (co widać po ostatnim przykładzie) też nie jest moją domeną. Sprzątam, bo trzeba, a nie dlatego, że lubię. Nie prasuję wszystkiego na gładko, nie ścieram kurzu kilka razy dziennie i nie układam dziecięcych zabawek pod linijkę. Co więcej, czasami jestem niegrzeczna i sama zostawiam jakąś część garderoby czy kosmetyk na środku pokoju. 

Nie jestem perfekcyjną matką, żoną, ani kochanką. Nie byłam też perfekcyjną kobietą w ciąży. Gdy dowiedziałam się, że będę mamą nie skakałam z radości. Przeciwnie, wyłam jak szalona. Ze strachu, z egoizmu, ze smutku, że mój świat się zmieni. Nie chciałam zmian. Nie chciałam dorastać, gnuśnieć w domu i być nieszczęśliwą. Dalej chciałam być aktywna, nieograniczona i roześmiana. Pierwszy trymestr skutecznie mi to utrudniał koszmarnymi mdłościami i regularnymi wymiotami. Nie poddałam się. nie rezygnowałam z pracy, sportu i życia towarzyskiego. Uparłam się, że i ciążowy brzuch nie przeszkodzi mi w realizowaniu pasji. Dopiero mniej więcej  w 25 tygodniu ciąży zaczęłam oswajać się z myślą, że będę mamą. Przez chwilę pozmyślam nawet, że być może jestem gotowa na zmiany. Myśl ta wyparowała równie szybko jak się pojawiła. Wróciła ze zdwojoną siłą gdy na ekranie ultrasonografu zobaczyłam dziecko w 30 tygodniu ciąży. Moje dziecko!!! 

Świat stanął na głowie,  a w moim nieperfekcyjnym świecie pojawiła się mała kopia mnie samej. Nieperfekcyjnie dziecko nieperfekcyjnej matki. Nigdy nie rozumiałam takiego przesadnego zachwytu nad macierzyństwem. Kocham moje dziecko nad życie, ale nie jest tajemnicą, że nie raz zwymiotowało, płakało, zrobiło kupę na podłogę czy nie dało mi spać. Moje dziecko choć najukochańsze na całym świecie, nie jest perfekcyjne.

Przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać :-)

środa, 17 kwietnia 2013

Ciężko wytrzymać z niejadkiem




Moje dziecko jest zdeklarowanym niejadkiem. Niejadkiem nietypowym, bo jeść lubiącym. Ale jedzącym tylko pięć potraw na krzyż. Ba, potrawa to za dużo powiedziane. Moje dziecko z apetytem zjada kluchy, pieczywo, parówki, żółty ser i zupę pomidorową. Na całą resztę krzywi się, dostaje torsji, beczy, skacze, pluje i błaga o darowanie tej okrutnej kary jaką jest jedzenie kolacji.
Gdy smyk przyszedł na świat nic nie zapowiadało takie stanu rzeczy. Maluch pochłaniał duże ilości mleka, szybko pokochał kaszki, zupki, soki, owoce i wszelkie warzywa. Nigdy nie było problemu ze zjedzeniem brokułu, szpinaku, jabłka czy twarożku. Z czasem wszystko się zmieniło i dziś niejadek jak mantrę powtarza „nie lubię, nie lubię, nie lubię”.
Chwała człowiekowi, który wymyślił blendery . Bowiem mielenie, rozdrabnianie i ucieranie to jedyny sposób na przemycanie dziecku wszystkiego tego co jeść powinien, a na widok czego dostaje spazmów. I tak zupka pomidorowa przepełniona jest włoszczyzną, selerem naciowym i cukinią. W szklance soku nie może zabraknąć jabłek, pomarańczy, malin i innych owoców na które normalnie niejadek nawet by nie spojrzał. Tosty z pieczywa pełnoziarnistego skrywają ogórki, oliwki, szynkę, pomidora i często także kawałek łososia.

Do serka homogenizowanego zawsze dodaję gorzką czekoladę, bo inny deser po za czekoladowym nie wchodzi w grę, maliny, parówki, truskawki czy banany. Dopiero staranne zblendowanie wszystkiego na jednolitą, gładką masę gwarantuje konsumpcje. Inaczej nie ma opcji, bo przecież owoce są według mojego syna produktami niejadalnymi.

Odkąd niejadek zaczął przebywać z rówieśnikami sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej. Jak wytłumaczyć marudzie, że jedzenie lizaków nie jest zdrowe, żelki zawierają mnóstwo barwników, a kanapka z ketchupem to nie to samo co kanapka z pomidorem?
Zaczynam mieć dość. Pomysły na urozmaicenie diety już dawno skończyły się. Tłumaczenia, prośby i groźby nie działają. I nawet argument, że jego ukochany strażak Sam też zjada marchewkę nie jest wystarczający. Mam w domu niejadka, a raczej jadka. Pięciopotrawowego :-/

Zamówiłam coś takiego. Mam nadzieję, że wspólne malowanie talerzy zachęci małego uparciucha do jedzenia: http://allegro.pl/4m-mini-talerze-4637-kreatywne-malowanie-skl-wwa-i3354810210.html

wtorek, 16 kwietnia 2013

Masz babo placek



Można to nazwać złośliwością rzeczy martwych, karmą lub powiedzieć, że nieszczęścia chodzą parami. Można nazwać mnie pierdołą, pechowcem lub gapą. Można się śmiać współczuć lub na mój widok popukać się w czoło, ale … przerosło mnie suszenie włosów.
Po weekendzie spędzonym po za miastem dzisiaj przyszedł czas na powrót do zawodowych obowiązków. Od razu skok na głęboką wodę i po dwóch dobach totalnego luzu i chilloutu o ósmej rano miałam bardzo ważne spotkanie. Śmiało mogę powiedzieć, że najważniejsze w całym swoim zawodowym życiu.
Budzik nastawiony na piątą z kawałkiem. W planach szybki prysznic, układanie włosów, kawa, makijaż, perfumy, ciuchy, teczka w łapę i jazda.

Doprawdy nie wiem dlaczego cholerny budzik nie zadzwonił. Co więcej nie rozumiem jak to się stało, że w ogóle nie był włączony. Przecież go włączałam!
Po kąpieli, rogaliku i filiżance puszystego cappuccino przyszedł czas na makijaż i fryzurę. Sięgając ręką po perfumy zrzuciłam z półki butelkę z fluidem, który rozprysnął się po całej łazience, nie oszczędzając rajstop, które już oplatały moje nogi. Jedynych pasujących rajstop jakie miałam!
Po względnym ogarnięciu niezwykle irytującej i zbijającej z tropu sytuacji , gdy twarz już wyglądała radośnie i promiennie od perfekcyjnego makijażu włączyłam suszarkę i nic. Żadnego nawet najmniejszego powiewu, za to smród spalenizny.

Do wyjścia pozostało 30 minut, mokra głowa, twarz zalana łzami. Dramat. Iść muszę. W tej sytuacji, niczym na kiepskiej komedii wkładam głowę do elektrycznego piekarnika i zapiekam swoje długo zapuszczane włosy na programie z termoobiegiem. Po kilku długich minutach w niewygodnej pozycji włosy były na tyle suche, że mogłam je potraktować pianką i upiąć tak, by nic nie zdradzało, że jeszcze chwilę wcześniej siedziałam z głową w piekarniku.
Spotkanie wypadło pozytywnie, a sąsiadka w windzie przyznała, że też czasami wkłada głowę do piekarnika.

sobota, 13 kwietnia 2013

Amerykański sen




Znajomi z dalekiego USA przylecieli do nas na tydzień. Wizytę planowaliśmy od kilku miesięcy i wszyscy nie mogliśmy doczekać się spotkania po latach. Mieliśmy wiele rzeczy do obgadania, mnóstwo spraw do omówienia i masę plotek do przekazania. Przed ich przyjazdem musieliśmy nieco przeorganizować mieszkanie, wziąć urlop, uzupełnić zapasy żywności i zaplanować jakieś atrakcje. Przez chwilę czułam się jak organizator wycieczek. Nocleg, wikt i opierunek, atrakcje turystyczne, czysta pościel, a wszystko to by jak najpiękniej, po polsku gościć przybyszy z odległej krainy.

Przylecieli zgodnie z planem, ale już na lotnisku coś było nie tak. W aucie jedno siedziało z przodu, drugie na tylnej kanapie. ON nie pomógł jej włożyć ciężkiej walizki do bagażnika, a ONA zatrzasnęła mu klapę tuż przed nosem. Przez ponad godzinną drogę nie odezwali się do siebie ani słowem. Zapowiadało się ciekawie.

Podczas kolacji okazało się, że już ze sobą nie są. Koniec długoletniego związku. Przylecieli oboje, bo żadne z nich nie chciało zrezygnować. Nienawidzą się, nie kochają, nie mogą na siebie patrzeć, ale oto są. Patrzyłam na nich z niedowierzaniem. Jak oni znieśli wielogodzinny lot? Siedzieli w różnych częściach samolotu? Gdzie będą spać? Razem w naszej sypialni, czy ja z NIĄ, a mój partner z NIM? Inne opcji nie brałam pod uwagę.
Z godziny na godzinę sytuacja zagęszczała się, atmosfera robiła się coraz bardziej napięta, a ja zaczynałam marzyć o tym, żeby już wrócili do siebie. Wieczorem, po kilku drinkach nerwy puściły i byliśmy światkiem kłótni na miarę hollywoodzkiego kina. ONA zarzucała mu zdradę. ON jej romans z kolegą z pracy. Kłócili się o wyjazdy, czułe smsy, wymazywanie danych z komputerów, szperanie po kieszeniach, śledzenie, podejrzliwość, nieczułość, brak romantyzmu. Obwiniali się o wszystko kompletnie nie zważając na nas. W momencie, gdy byłam pewna, że zaraz zaczną wypominać sobie globalne ocieplenie, napiętą sytuację w Korei oraz szkolne lata powiedziałam dość. 

W efekcie od trzech dni żyjemy w ciszy. ON nie odzywa się do NIEJ. ONA spogląda spode łba na NIEGO. Oboje unikają nas. Jeszcze tylko dwa dni.

piątek, 12 kwietnia 2013

Ulotki 1000 sztuk, tanio!





Dawno nie miałam okazji spacerować po centrum miasta. Odkąd zrobiłam prawo jazdy wszędzie jeździłam autem. Samochodem po zakupy, po dziecko do przedszkola, w odwiedziny do mamy czy na obiad do ulubionej restauracji. Ja i auto, niczym dobre małżeństwo, staliśmy się nierozłączni.


Wczoraj korzystając z nieśmiałych promieni słonecznych postanowiłam zostawić auto w domu i udać się na spacer w samotności. Ja słońce i moje myśli. Piękny dzień i nadzieja na szybkie ocieplenie sprawiły, że przechodnie byli uśmiechnięci, szczęśliwi i optymistyczni. Spacerowałam, wdychałam ciepłe powietrze, mijałam ludzi i byłam bardzo szczęśliwa.  Moja cierpliwość skończyła się w chwili, gdy mój błogi stan co chwila zostawał przerywany przez ludzi rozdających ulotki. Chcąc być miła brałam wszystko co dawali i pospiesznie chowałam do kieszeni. Za piątym, siódmym,  dziesiątym razem byłam zmęczona, zniechęcona i zła, że ktoś przerywa mi przyjemny spacer chcąc wcisnąć ofertę firmy, o której nie chcę słuchać.


Po powrocie do domu wyjęłam z kieszeni klucze, błyszczyk i masę papierów. Udało się. Zamierzony efekt został osiągnięty. Kolorowe karteczki przyciągnęły moją uwagę. Sklep z butami, kredyty, sklep z bielizną, kredyty, szkoła językowa, ubezpieczenia, sklep spożywczy z Coca-Colą w zaskakująco niskiej cenie, cukiernia i smakowicie wyglądające pączki z wiśnią i kolejny raz szybki kredyt, salon kosmetyczny i nowo otwarty sklep z używaną odzieżą. Przyznam szczerze, że dotychczas żyłam w błogiej nieświadomości. Przez myśl mi nawet nie przeszło, że działalność banków, parabanków i wszelkich innych instytucji finansowych jest tak rozwinięta i reklamowana. Kompletnie wyparłam ze swojego życia kredyty, pożyczki i lokaty. Mam konto, kartę do bankomatu i już. Hasła typu „1000 zł na dowód” lub „ do 10.000 bez BIK-u i ZUS-u” są mi zupełnie obce.


Tego samego popołudnia zaciekawiła mnie rozmowa radiowa na temat kredytów. Podobnież nic nie scala tak małżeństwa jak długoletni kredyt hipoteczny. I nie opuszczę Cię, aż do spłaty ostatniej rat.


czwartek, 11 kwietnia 2013

Męski zarost, kobiece nogi i depilacja ipl




Wczorajsza rozmowa na temat depilacji tak mnie zaciekawiła, że postanowiłam zgłębić temat. Faktycznie depilacja mężczyzn już nie jest rzadkością, a wręcz przeciwnie młodzi mężczyźni uważają ją za konieczność. 

Doskonale pamiętam czasy, gdy spod cielistych rajstop prześwitywały dość długie i często ciemne włoski. W latach 80-tych kobietom nawet nie przyszłoby do głowy, że nogi, a co dopiero pachy czy okolice bikini, można wydepilować. Golenie zdecydowanie było męską domeną. Taki stan rzeczy obowiązywał nie tylko w szarej, komunistycznej Polsce, ale także w legendarnej Ameryce. Natknęłam się ostatnio na zdjęcie młodego Leonardo di Caprio, na którym spod uniesionej ręki mamy wystawała dość pokaźna czuprynka. Trudno nam w to uwierzyć, ale kiedyś kobiece owłosienie było sexy.
Myślę, że analogicznie za kilka lat depilacja wśród mężczyzn będzie tak samo naturalna jak obecnie usuwanie włosów u kobiet. Wydepilowany facet nie będzie już tematem żartów czy niesmacznych docinek. Z drugiej strony cały czas spokoju mi nie daje drugi, po za higienicznym, aspekt męskiej depilacji. Czy gładki jak jedwab mężczyzna jest nadal męski? Czy to jego owłosienie nie jest atrybutem męskości, tak jak piersi, czy krągłe uda u kobiet?

Pewne jest to, że każdy z nas depiluje sobie to i owo. Coraz popularniejsza jest depilacja laserem, a nowością są domowe depilatory laserowe. Same farbujemy włosy, czemu nie miałybyśmy same pozbywać się zbędnego owłosienia? Producenci sprzętu do pielęgnacji ciała widzą w tym przyszłość, a Lumea i inne urządzenia do depilacji światłem cieszą się ogromną popularnością. I nie ma co się dziwić. Depilacja laserem w gabinecie kosmetycznym w dalszym ciągu dla wielu  jest zaporowa.

środa, 10 kwietnia 2013

1000 lat za Azjatami


Zgłębili tajniki długowieczności. Leczą choroby, które w Europie są nieuleczalne. Potrafią wyprodukować parę jeansów za mniej niż dolara, a na dodatek wiedzą co zrobić, aby były kochanek, szef czy upierdliwy sąsiad nie poznał ich na ulicy.